12 Lipiec 2017
"Wszędzie dobrze, ale w Unii najlepiej"
W pełnym różnic świecie dobrze jest mieć umiejętność znajdowania tego co nas łączy. Czasami nawet strony, które różnią się niemal wszystkim (co w naturalny sposób czyni je antagonistami) znajdują taki wspólny mianownik. Na przykład nas Polaków i tak zwanych „uchodźców”* łączy przeświadczenie, że Polska jest całkowicie niestosownym miejscem do osiedlania się. My uważamy, że w przeciwieństwie do ubogich kulturowo społeczeństw zachodu Europy jesteśmy wystarczająco różnorodni i interesujący. Wrodzona szlachetność każe nam więc cały ten potencjał kulturowego ubogacenia kierować na spragniony go zachód. Z kolei „uchodźcy” najwyraźniej zorientowali się, że w porównaniu z Niemcami, Francją czy Wielką Brytanią w Polsce jest zimo, biednie a jedynym towarem, który można tu otrzymać za darmo jest w*****l - pisze Przemysław Piasta, wiceprezes Stowarzyszenia Endecja.
Te spostrzeżenia znalazły ostatnio potwierdzenie w badaniach. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego przez IBRIS dla tygodnika "Polityka" 56,5 proc. respondentów uważa, że Polska nie powinna przyjąć „uchodźców” nawet wtedy, gdy Unia Europejska ograniczyłaby przez to wypłatę funduszy unijnych. Niewiele mniej, bo 51,2 proc. Polaków nie chce ustępować w tej sprawie nawet za cenę wykluczenia z UE. Widać na tyle cenimy nasz spokojny, wolny od zamachów i zamieszek ciemnogród, że jesteśmy skłonni dla jego zachowania porzucić nawet umiłowaną dotąd Unię.
Na salonach powiło grozą, a my – eurosceptycy poczuliśmy podmuch wiatru w żagle. Stawiam nawet dolary przeciw orzechom, że w ciągu kilku tygodni znajdą się tacy, który postanowią skorzystać z niebywałej okazji jaką daje powszechny koniec zauroczenia bezcenną Unią i zaproponują opuszczenie struktur „euro-kołchozu”. Zapewne doczekamy się też wkrótce zbiórki (bądź kilku konkurencyjnych zbiórek) podpisów w tej skądinąd zbożnej intencji.
Głoszenie haseł skrajanych, populistycznych i pozbawionych perspektywy realizacji to odwieczne, zbójeckie prawo opozycji. Zresztą wszelkie tego typu inicjatywy są generalnie korzystne gdyż dają zajęcie strukturom, generując jednocześnie wśród organizacyjnych aktywów poczucie spełnienia misji. Nie ma też obawy, że taki czy owaki świetlisty koncept doprowadzi nasze państwo do dziejowej klęski, a to z tej przyczyny, iż skuteczność takich inicjatyw z definicji jest żadna. Zapewne tak samo będzie z wszelkimi wezwaniami do opuszczania UE.
Przyjmijmy jednak na chwilę założenie, że nie stanowimy elementu drugoplanowego (żeby nie powiedzieć folklorystycznego) polskiej polityki, a co za tym idzie nie możemy swobodnie głosić wszelkich konceptów które akurat narodziły się w naszych umysłach. Wtedy odpowiedź na pytanie: „czy należy pożegnać się z unią?” przestaje być taka oczywista. Przyjrzyjmy się faktom.
Unia Europejska ma się źle
Jej fiskalno-redystrybucyjny model gospodarczy jest niewydolny. Przedsiębiorczość ludzi ogranicza panoszący się socjalizm, a owoce ich pracy przejadają etatyści. Biurokraci generują wciąż nowe przepisy i regulacje skutecznie dławiące gospodarkę. Na skutek kumulacji tych czynników Europa coraz bardziej odstaje od światowej czołówki.
Burzony przez lata tradycyjny porządek społeczny runął. Mające go zastąpić, a forsowane przez „lewicowych intelektualistów”** nowinki społeczne budzą co najwyżej wzgardę i politowanie. Zachód oderwał się od korzeni, zapomniał skąd jest, zagubił się. W nic nie wierzy, jedynie trwa. Ogarnął go nihilizm, podpadł w zepsucie i dekadencję. W relatywizacji pojęć zamienił dobro ze złem. Dlatego niechybnie zginie.
Być może koniec nadejdzie szybko, za sprawą wzmiankowanych już „uchodźców”. Wojna kultur już trwa. To walka, w której społeczeństwa umierającej Europy, sparaliżowane niemocą, usypiane kłamstwami mediów i polityków, okłamujące się w imię politycznej poprawności stoją na straconej pozycji.
Nie da się jednak wykluczyć, że agonia Europy będzie trwała jeszcze dziesięciolecia. Socjalizm przybierze kolejne, coraz ostrzejsze formy. Pogłębiać się będzie dyktat politycznej poprawności. Wolność jednostki skończy się. W imię tolerancji i równości zbudowany zostanie kolejny niszczycielski totalitaryzm. To wszystko możliwe.
Scenariusze dla UE są niezbyt obiecujące. Jednak czy to oznacza, że czas ewakuować się z tonącego okrętu? Otóż nie, i to z kilku przyczyn.
Pierwszą jest geopolityka. Nasze położenie nigdy nie było łatwe, ale jako państwo nie zaniechaliśmy niczego by dodatkowo je skomplikować. Jesteśmy uzależnieni od Niemiec w stopniu, który czyni nas niemal protektoratem. Nasza gospodarka jest do tego stopnia scalona z gospodarka naszych zachodnich sąsiadów, że stanowi de facto jej część. Dlatego nie ma się co łudzić, że Niemcy nad tematem „polexitu” przejdą do prządku dziennego udając, że nic się nie stało. Najzwyczajniej na to ich nie stać. Nie ma się co łudzić, że w tej sprawie wesprze nas Ameryka. Niezależnie do ilości przyjaznych gestów ze strony obecnej administracji musimy pamiętać, że Niemcy wciąż stanowią niezwykle istotny czynnik utrzymania pax americana.
awet jeśli szczęśliwie wymknęlibyśmy się spod niemieckiego protektoratu natychmiast znajdziemy się w sytuacji posiadania dwóch wrogów. Dla mniej obeznanych z historią przypomnę, że prowadzenie polityki dwóch wrogów zawsze kończyło się dla nas widowiskową klęską doprowadzając już kilkakrotne do okresowego zaniku państwowości. Gwoli uczciwości przyznajmy, że sami jesteśmy sobie winni, gdyż o złe stosunki z Rosją troszczymy się z uporem zaiste godnym lepszej sprawy.
Całości obrazu geopolitycznego sąsiedztwa dopełnia skorumpowana, niestabilna i nieprzewidywalna Ukraina. Ukraina, na której antypolskie resentymenty są coraz silniejsze gdyż wspierane oficjalną polityką historyczną władz. W sytuacji politycznego osamotnienia to sąsiedztwo mogłoby okazać się pierwszym poważnym zarzewiem konfliktu.
Tymczasem potencjalne sojusze jawią się niezwykle mgliście. Projekt międzymorza (trójmorza, Mitteleuropy itp.,itd.) jest w powijakach i nic nie wskazuje by miał osiągnąć kolejne etapy. Pojawienie się nowego gracza – Chin, choć może namieszać na geopolitycznej szachownicy na razie nie oddziałuje w sposób znaczący na sytuacje w Europie Środkowej.
Ale geopolityka to nie wszystko. Także polska gospodarka nie jest gotowa na międzynarodową konkurencję. Rynek wewnętrzny, częściowo zepsuty i rozregulowany unijnymi dopłatami jest niewystarczający by stać się kołem zamachowym rozwoju gospodarczego. Tymczasem nastawiony na podwykonawstwo dla Niemiec przemysł w sytuacji zachwiania obrotu gospodarczego z zachodem miałby poważne problemy ze znalezieniem sobie nowych rynków zbytu. Paradoksalnie jedynie rolnictwo, nareszcie dofinansowane po latach unijnych dopłat, nie powinno mieć problemów w znalezieniu się w sytuacji „polexitu”.
Także nasze społeczeństwo jeszcze nie jest mentalnie gotowe do tak drastycznych posunięć. Czym innym są niezobowiązujące deklaracje wyrażone w sondażu a czym innym gotowość do podniesienia pewnych wyrzeczeń na rzecz realizacji celu. Warto jednak zauważyć, że nasteruje stopniowa demitologizacja Unii, która nie jest już postrzegana jako „cywilizacyjna szansa” czy klub altruistów działających na rzecz Polski i jej mieszkańców. Owo „odczarowanie” jest w znacznej mierze zasługę buty i bezczelności eurokratów. Odnotujmy im tą zasługę, zwłaszcza, że jest ona jedna z nielicznych. Możemy spokojnie przyjąć założenie, że jeśli obecne trendy nie ulegną odwróceniu już za kilkanaście lat Polacy będą w przeważającej części eurosceptykami.
Pozostaje zatem czekać i się „zbroić” (nie tylko w przenośni). W sferze dyplomacji i polityki należy ograniczyć widowiskowe gesty i dyplomatyczne szarże. W sytuacjach błahych można czasami taktycznie ustąpić eurokratom, po to by w sprawach istotnych, mających decydujące znaczenie strategiczne tym bardziej bronic swojego stanowiska. W międzyczasie budować potencjał gospodarczy i poprawiać relacje z sąsiadami. Powinniśmy zatem robić to, co Czesi i Węgrzy czynią już od kilku lat.
Nie wiemy co się stanie z projektem zjednoczonej Europy. Musimy być jednak gotowi nawet na najbardziej ekstremalne scenariusze. Może wkrótce europejski dom wariatów zmieni się w gigantyczne więzienie narodów. Być może przedmiotowy zakład spłonie podpalony przez szemranych gości zaproszonych przez postrzelonych pensjonariuszy. To czy będziemy gotowi opuścić zmurszałe euro-gmaszysko zanim zawali się na nasze głowy zależy już tylko od mądrości tych, którzy rządzą naszym pięknym krajem. Więc de iure od nas.
*Zgodnie z definicją uchodźca ucieka ze swojego kraju przed wojną lub prześladowaniami. Ten który zmienia miejsce pobytu w celu żerowania na innych powinien być nazywany raczej „nachodźcą”.
**Określenie „lewicowy intelektualista” to oczywisty oksymoron, stąd pozwoliłem sobie użyć cudzysłowu.
Artykuł ukazał się na portalu prostozmostu.pl