13 Maj 2017
"Tezy o wojnie polsko-polskiej i jej wygaszeniu". Felieton Rafała Ziemkiewicza
Jeśli zabrakłoby PO, jej zwolennicy i tak nie poprą PiS, i odwrotnie, gdyby zniknął PiS, jego elektorat nie przerzuci głosów na PO - pisze Rafał Ziemkiewicz w swoim najnowszym felietonie "Tezy o wojnie polsko-polskiej i jej wygaszeniu".
1. Zamiast z polityką mamy w Polsce do czynienia z plemienną wojną. Wojna ta jest niemożliwa do wygrania dla żadnej ze stron. Jej przedłużanie stanowi dziś największe zagrożenie dla państwa i narodu polskiego.
- Spór polityczny, który powinien służyć rozstrzyganiu kwestii zasadniczych i żywotnych, zastąpiony został w Polsce emocjami podziału kulturowego i tożsamościowego. Dominujące partie polityczne świadomie emocje te zaostrzają. Wykorzystują każdą okazję, by poddawać swoich zwolenników propagandowej indoktrynacji, budującej wojenne emocje: poczuciu moralnej wyższości nad zwolennikami strony przeciwnej („patrioci” –„europejczycy”), pogardy dla nich („targowica” – „wiocha”), zagrożenia z ich strony („niszczą Polskę” – „zabierają nam wolność”), doznanych od nich krzywd („opluwali naszego prezydenta” – „nazwali nas gorszym sortem”). Emocje te generowane są i potęgowane metodami, które są typowe raczej dla wojny psychologicznej, niż dla sporu politycznego.
Mówiąc potocznie: Polacy są przez dominujące obozy polityczne bezustannie jedzeni przeciwko sobie i indoktrynowani w przekonaniu, że nadrzędnym celem polityki musi być odsunięcie od władzy/niedopuszczenie powrotu do władzy przeciwnika. Zgodnie z logiką wojny, na spieranie się o to, jak powinna być urządzona Polska aby dobrze służyła swoim obywatelom, przyjdzie czas dopiero po zwycięstwie. Perspektywa zwycięstwa zakreślona jest jednak nie jako przejęcie władzy, ale jako uzyskanie pewności, że odsunięty od władzy przeciwnik nigdy już do niej nie powróci – a więc, że wojna trwać musi aż do jego całkowitego zniszczenia.
Jest oczywistym faktem potwierdzonym przebiegiem ostatnich 25 lat polsko-polskiej politycznej wojny domowej, że tak zarysowany konflikt nie może zostać rozstrzygnięty. Ostry podział tożsamościowy, kulturowy, i generowane przez niego emocje, to bowiem niewątpliwy fakt, cecha wielu społeczeństw, szczególnie tych, które podobnie jak Polska przez okres wielu pokoleń pozostawały niesuwerenne.
Podział kulturowy jest nie tylko dolegliwy, ale także trwały: ani tradycjonaliści, identyfikujący się z modelem Polaka-katolika, ani ci, którzy polską tradycje odrzucają, czerpiąc poczucie cywilizacyjnego awansu i własne wyższości z naśladowania liberalno-lewicowych wzorców zachodnich z Polski bowiem nie znikną. Wbrew temu co głoszą i być może nawet wierzą partyjni żołnierze, nawet całkowite zniszczenie reprezentacji politycznej wroga nie zlikwiduje podziału. Wygaszenie sporu tożsamościowego jest kwestią pokoleń, a nie jednej czy kilku kadencji parlamentarnych.
Jeśli zabrakłoby PO, jej zwolennicy i tak nie poprą PiS, i odwrotnie, gdyby zniknął PiS, jego elektorat nie przerzuci głosów na PO. Nawet gdyby któraś z tych partii została przez przeciwnika całkowicie zdyskredytowana i rozbita, zastąpi ją inna, odwołująca się do tych samych emocji i prowadząca w ich imieniu wojnę dalej – tak, jak PO zastąpiła w przestrzeni publicznej SLD, a SLD – UW, po przeciwnej zaś stronie PiS przejął wyborców po AWS i partiach rozbitej centroprawicy.
Sprawia to, że wojna polsko-polska nie ma w istocie perspektywy zakończenia. Może najwyżej doprowadzić do utraty państwa – to dopiero pogodzi polskich Hutu i Tutsi w podobny sposób, jak okupacja niemiecka i sowiecka unieważniły spory pomiędzy sanacją a endecją i ludowcami.
- Politycy dominujących partii grają pomimo to na postkolonialny podział tożsamościowy, ponieważ w ten sposób osiągają dla siebie i swoich formacji oczywisty zysk: zastąpienie normalnej polityki nierozstrzygalną wojną Dobra ze Złem (w której każda strona przedstawiać się może jako Dobro), odejście od sporu o konkrety i rzeczy praktyczne na rzecz oparcia polityki o przypisane sobie pryncypia moralne gwarantuje im i ich partiom zdyscyplinowanie i zaangażowanie „żelaznych elektoratów”, na których budują swoje polityczne imperia. Gwarantuje im także brak politycznej konkurencji, gdyż partie szermując wzniosłymi hasłami niszczą ją w zarodku moralnym szantażem. Każdy, kto domaga się polityki innej niż hegemon tożsamościowego obozu, staje się celem bezwzględnego ataku jako stronnik pisowskiego lub peowskiego zła; albo przyszeregowuje się go do obozu wroga, albo oskarża o rozbijanie głosów obozu własnego, a więc również działalnie na rzecz wroga. Jeśli nie ulega moralnemu szantażowi partyjnej propagandy jest marginalizowany jak partie Marka Jurka czy Adriana Zandberga, jeśli ulega i zajmuje wyznaczone mu miejsce w szeregu, jest pożerany jako polityczna „przystawka”, jak partie Jarosława Gowina i Ryszarda Petru.
Dlatego partyjni liderzy z pełnym cynizmem wciąż zaostrzają emocje. Starają się wmówić Polakom, że w kraju dzieją się rzeczy absolutnie niesłychane i wymagające nadzwyczajnej mobilizacji (zamach obcego państwa i jego miejscowej agentury na polskiego prezydenta – łamanie Konstytucji i pozbawianie Polaków praw obywatelskich) i przypisać sobie rolę jedynych obrońców suwerenności albo wolności.
Ten zysk partie osiągają jednak kosztem państwa i całego społeczeństwa. Utrzymywanie jego aktywnej politycznie części w nieustającym paroksyzmie stanu wojennego niszczy debatę publiczną, życie duchowe, uniemożliwia niezbędne reformy państwa. Przekroczenie przez walczące strony granic rozsądku i przyzwoitości sprawiło, że w wewnętrzne sprawy państwa polskiego łatwo mieszać się państwom obcym – jak np. zrobiła to Rosja oferując ówczesnemu premierowi Tuskowi wspólne rozegranie przeciwko ówczesnemu prezydentowi Kaczyńskiemu rocznicy Zbrodni Katyńskiej. W amoku wzajemnego wyniszczenia także sami Polacy zaczęli wciągać w swoją wojnę zagranicę, w imię partyjnych interesów nawołując obce czynniki do ataków na państwo Polskie albo w podejmując niezrozumiałą dla zagranicy próbę odwołania z unijnego stanowiska Polaka z przeciwnego politycznego obozu.
Ponieważ partyjny oligopol nie potrafi zatrzymać się w eskalowaniu wzajemnej nienawiści i przenoszeniu jej na coraz to kolejne pola, należy uznać, że stał się on największym zagrożeniem dla naszej przyszłości. Wygaszenie eskalowanej przezeń wojny polsko-polskiej i wyciszenie emocji jest zaś obecnie najważniejszym wyzwaniem polityki polskiej, od sprostania któremu zależy przyszłość państwa i narodu.
2. Wojnę polsko-polską można stopniowo wygasić i odsunąć związane z nią emocje od bieżącej polityki. Jest możliwość określenia warunków rozejmowych, jest rosnące miejsce dla siły politycznej, która to wymusi na partiach politycznych, i jest zawiązek tej siły.
- Im mocniejszych słów używają partie polityczne do dyscyplinowania żelaznych elektoratów, im silniejsze emocje budzą w kręgu zapalonych zwolenników, tym bardziej groteskowe i zniechęcające staje się to dla tej części Polaków, która wyczuwa fałsz i nonsens tak prowadzonej polityki. Efekt ten jest od lat przez partie i oddane im media lekceważony z dwóch powodów. Po pierwsze, uważają one, że na co dzień najważniejsze jest utrzymanie przy sobie żelaznych zwolenników, „normalsami” zaś zajmą się wynajęci specjaliści od marketingu w czasie kampanii wyborczej, wymyślając odpowiednie obietnice, sztuczki „ocieplające wizerunek” etc. Po drugie, po wielu latach skutecznego praktykowania polityki ciągłego stanu wyjątkowego liderzy polityczni wierzą w moc polaryzacji sceny politycznej i w to, że dla „normalsów” jedyną drogą ucieczki od wojny polsko-polskiej jest ucieczka w bierność i wyborczą absencję.
Jednak dzięki wyborczym sukcesom Pawła Kukiza w roku 2015 i dzięki temu, że wbrew ówczesnym proroctwom polityków dominujących partii i basujących im mediów jego klub parlamentarny nie uległ rozkruszeniu, a on sam nie okazał się „gwiazdą jednego sezonu” i nie „znudził się szybko wyborcom” w kolejnych wyborach ta sytuacja już się nie powtórzy. Trudniejsze też będzie wyprodukowanie na te wybory siły politycznej, ukrywającej swą faktyczną przynależność do oligopolu, która korzystając z efektu nowości i braku czasu na zweryfikowanie jej przez wyborców zebrałaby głosy zniechęconych normalsów, budząc w nich nadzieję na inną politykę - a potem głosy te użyła do dalszego napędzania partyjno-plemiennej karuzeli, tak jak było to z partiami Palikota i Petru.
Można dziś powiedzieć z cała pewnością, że Paweł Kukiz zdał egzamin z działalności publicznej, zdobył sobie trwałe miejsce na scenie politycznej i stabilne poparcie. Daje mu to ogromną szansę doprowadzenia do historycznej zmiany i wyprowadzenia Polski z jałowej i niszczącej partyjno-plemiennej wojny domowej.
Wojny tożsamości nie można szybko zakończyć – ale można wyprowadzić ją poza politykę. W kwestiach pryncypialnych nie da się wydyskutować kompromisu – w sporze o wartości, imponderabilia „peowiec” z „pisowcem” nie porozumieją się nigdy, stale będą szarpać i rozrywać między siebie „normalsa” i wzajemną bójką demolować każde miejsce, w którym się znajdą, a wyborcza przewaga jednego będzie tylko przejściem drugiego do „totalnej opozycji”. Ale można zmusić ich do porozumienia POD podziałami. Nie, jak to ujmuje stereotyp, PONAD podziałami, gdyż tam, gdzie podział dotyczy imponderabiliów, ponad nim nie ma już niczego.
Natomiast osiągnięcie stanu rozejmowej staje się realne, jeśli spór o imponderabilia odłożymy na bok, a skupimy się na sprawach, nazwijmy to, niższych – praktycznych, codziennych. I ten Polak, który wierzy iż tragedia w Smoleńsku była skutkiem zamachu, i ten, który na słowo „Smoleńsk” reaguje szyderstwami i obelgami, i ten, który wzrusza się na mszy, i ten, w którym widok ludzi modlących się budzi pogardę dla „zacofania”, tak samo potrzebują sprawnych urzędów, sądów, policji, tak samo są wyzyskiwani i oszukiwani przez międzynarodowe koncerny, tak samo są „dojeni i strzyżeni” przez kastę mandaryńską, pousadzaną na stanowiskach z partyjnej nominacji i traktującą kraj jako zdobyty w wojnie polsko-polskiej łup.
Trzeba do Polaków, rozrywanych przez plemienne dowództwa wyjść z ofertą polityki, która – w przeciwieństwie do dotychczasowej – odpowiadać będzie nie na pytanie „CZYJA Polska”, ale: „JAKA Polska”.
Trzeba zobowiązać się wobec nich, że bez względu na to, z którą z polskich tożsamości się identyfikujemy, nie będziemy kwestii tożsamościowych czynić osią polityki. Że zamiast skakać sobie do oczu o to, czy most powinien nosić imię Lecha Kaczyńskiego, czy Władysława Bartoszewskiego, skupimy się na tym, żeby ten most zbudować. Nadanie mu imienia możemy odłożyć na później albo, jeśli ma być o to wojna, w ogóle z niego zrezygnować.
- Istnieje realna możliwość, by na obu stronach politycznego oligopolu rozejm taki wymusić. Szczęśliwie, poza oddziaływaniem moralnego szantażu i tożsamościowych emocji wojny polsko-polskiej pozostaje niewielki, ale rosnący z każdym wchodzącym w życie publiczne pokoleniem obszar, który nazwijmy akronimem PIWONIA. Prawica, Wolnościowcy, Narodowcy i Antysystemowcy. Środowiska pod wieloma względami różne, ale kompatybilne dzięki dwóm zasadniczym sprawom. Po pierwsze – nie są powiązane z żadną ze stron demolującej państwo polskie wojny domowej. Po drugie – łączy je generalnie ta sama wizja państwa ograniczonego w swych kompetencjach, ale silnego i skutecznego w sprawach do niego z natury należących, służącego obywatelom, a nie elitom, oddalonego jak tylko to możliwe od partyjnej polityki.
Skupione głosy tych środowisk dać mogą w wyborach około 15 procent głosów. Więcej, jeśli stworzywszy wspólną polityczną reprezentację, będą one konsekwentnie i jasno przedstawiać obywatelom ofertę wymuszenia na partiach zawarcia rozejmu i oddzielenia bieżącej polityki od sporu tożsamościowego, oraz gwarantować polityczne samoograniczenie w kwestiach ideologicznych tam, gdzie mogłyby one zaostrzać kulturowy podział i wynikającą z niego wojnę.
Środowiska lewicowe takiej oferty złożyć wyborcom nie mogą, albowiem postulaty ideologiczne, kulturowe są istotą ich programu. Natomiast wizja państwa łącząca środowiska znajdujące się na prawo od PiS sprzyja wygaszeniu wojny kulturowej, albowiem czy to w wydaniu wolnościowców, antysystemowców czy endeków z natury swojej zakłada ona wysunięcie na pierwszy plan kryterium zdrowego rozsądku i ograniczenie władzy państwa nad obywatelami. Państwo w wizji Piwonii skupiać się ma na zapewnieniu obywatelom bezpieczeństwa, wolności osobistych i możliwości bogacenia się – takie państwo zaś nie będzie wrogie, przeciwnie, będzie przyjazne także dla tych, którzy do wartości prawicy się nie poczuwają.
- Logika wojny polsko-polskiej paradoksalnie, wbrew intencjom jej protagonistów, doprowadziła do sytuacji, w której do uruchomienia w Polsce zasadniczej zmiany nie trzeba będzie konstytucyjnej ani nawet zwyczajnej większości, jednoczesnego opanowania obu izb parlamentu, Belwederu i Trybunału Konstytucyjnego. Jak pokazało ostatnich kilkanaście miesięcy, pozostające w retoryce żelaznych elektoratów partie nie są w stanie pozyskiwać nowych wyborców. Pomimo szarpania emocjami i wytaczania najcięższych dział, w kilkanaście miesięcy po wyborach parlamentarnych ich sondażowe poparcie (jeśli po stronie „antypis” zsumować wskazania na PO i Nowoczesną) praktycznie się nie zmieniły.
Jednocześnie poparcie dla żadnej z partii nie wystarcza do zdobycia parlamentarnej większości. Słowo rozstrzygające w podejmowaniu decyzji mieć będzie więc trzecia siła, która dostanie się do Sejmu. Jeśli obecne trendy nie odwrócą się z jakichś nieprzewidzianych powodów, będzie nią ruch Kukiza, predystynowany do tego, by reprezentować całą Piwonię. Jego reprezentacja parlamentarna będzie tym liczniejsza, im szerszą koalicję stworzy i im bardziej przekonująco zawrze ona z wyborcami umowę, iż wykorzysta swą szczególną pozycję w przyszłym Sejmie do wymuszenia na zwaśnionych stronach rozejmu według wyżej wspomnianych warunków.
Na Pawle Kukizie, jako liderze, i wszystkich osobach z nim współpracujących oraz gotowych do podjęcia takiej współpracy spoczywa w tej sytuacji szczególna odpowiedzialność. Nikt poza Kukizem prawdopodobnie nie będzie w stanie skupić głosów Piwonii. Z kolei nikt oprócz Piwonii nie będzie w stanie stworzyć trzeciej siły w przyszłym parlamencie. Lewica bowiem, nie mająca dziś innej identyfikacji niż postulaty obyczajowe, ze swej natury przynależy do jednej ze stron podziału kulturowego – nie tylko nie jest więc zdolna go przekroczyć ani wiarygodnie tego obiecać, ale w ogóle nie przekroczy progu wyborczego, gdyż jeśli nie zgodzi się na rolę „przystawki” PO, zostanie w kampanii wyborczej zniszczona przez nią argumentem, że skuteczna rywalizacja z PiS wymaga od tożsamościowego elektoratu głosowania na największą z prowadzących wojnę partii. Tak samo stanie się z PSL. Przyszły parlament składać się będzie tylko z trzech partii, i to polityczna reprezentacja Piwonii będzie w nim rozdawać karty.
Tej szansy na wygaszenie niszczącej Polskę wojny domowej i na wymuszenie na partiach zasadniczej reformy państwa nie wolno zmarnować.
Rafał Ziemkiewicz
źródło: uziemkiewicza.pl